Dzień drugi


Wszystkie żyją i mają się całkiem nieźle, przynajmniej tak wnoszę z obserwacji.  


Jedzą systematycznie masę białkową, którą podaję im mniej więcej co 1,5-2 godziny i sprawnie wydalają swoje małe woreczki z odchodami. Nie ma oczywiście mamy kosowej, która pozbierałaby je i wyrzuciła gdzieś na łąkę, dlatego przynajmniej dwa razy dziennie zmieniam im pieluchy, czyli wyrzucam z koszyka stary papier, a wykładam świeże listki. Mam wrażenie, że pasuje im ta wyściółka ich nowego gniazdka. Owszem, nie zastąpi ono oryginalnego, misternie utkanego z suchych traw, mchu i różnych naturalnych elementów, które kos może znaleźć w rejonie budowanego gniazda, ale zostało przez maluchy zaakceptowane.
 

Kupiłem w aptece kupiłem zakraplacz do oczu, czyli pipetkę. Wyczytałem w Internecie, że należy podawać pisklakom wodę z odrobiną glukozy. Okazało się to zbawienne dla małych, szczególnie, gdy dogrzewa się je lampką. W takich warunkach bez podawania wody mogłyby się odwodnić. Maluchy nawet całkiem chętnie połykały wpuszczane im do dziobów krople wody. Ich funkcje życiowe to nadal jedzenie, kupka i spanie. Jak tylko się najedzą natychmiast zasypiają. 



Zauważam, że zalążki piór rosną im coraz szybciej. Jeden z całej szóstki, wyróżnia się sporym opóźnieniem wobec reszty. Jest chyba najmłodszy i najpóźniej podnosi główkę z szeroko otwartym dziobem. Mają ciekawy odruch zbierania się w grupki, co szczególnie zauważyłem przy zmianie „pieluch”. Zdjęcia robiłem telefonem komórkowym, stąd ich słaba jakość. Zresztą dopiero w tym dniu zdecydowałem się na w miarę stałe prowadzenie dokumentacji fotograficznej, która pozwoli na opisanie tego niesamowitego doświadczenia ratowania małych kosów.


Wśród moich przygód z ptakami mam już doświadczenie w ocucaniu dwóch jerzyków, które zaplątały się w sznurki nad moim oknem w bloku, wyhodowanie na dżdżownicach pisklaka kwiczoła, który wypadł z gniazda po burzy oraz przesunięcia gniazdka kopciuszka, który uwił je na budowie, narażając się na jego zniszczenie przez robotników, którzy przyjechaliby do pracy po kilkudniowej przerwie. Zrobiliśmy wówczas razem z kolegą małą skrzynkę, w której umieściliśmy gniazdko z małymi kopciuszkami i powoli, stopniowo przesuwaliśmy je 3 m do góry na lince. Robotnicy gniazda nie naruszyli, a mama spokojnie mogła wykarmić małe. Mam nadzieję, że i mnie uda się wykarmić małe kosy.

3 komentarze:

  1. Nie wiem, jak to możliwe, ale dobro, które w Tobie jest, wypełniło cały mój pokój, gdy czytam tę opowieść. Gratuluję, podziwiam i pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam pytanie, znalazłem w swoim ogrodzie gniazdo kosa, zauważyłem w nim jedno niebieskie jajko. Kiedyś zauważyłem że nagle zjawiły się kosy, ciągle śpiewały pod oknem... a dzisiaj ich nie ma. Co z takim gniazdem zrobić?

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo serdecznie dziękuję za tyle dobra, dla ptaków.

    OdpowiedzUsuń