Dzień dziewiąty

Tego dnia nie zrobiłem żadnego zdjęcia, ale w zamian za to opiszę dzień kosów.


Oczywiście głównym czynnikiem wpływającym na tryb życia ptaków jest światło. W warunkach domowych, gdy podopieczni gniazdowali w pokoju, światło pochodziło z dwóch źródeł: słońca i elektryczności. Wpływało to na tryb życia kosów. Gdy chciałem się rano trochę wyspać, przykrywałem je ręcznikiem, aby nie budziły mnie o świcie, czyli tuż po czwartej rano. Pewnego dnia zapomniałem przykryć klatkę. Po czwartej obudził mnie piskliwy koncert domagających się natychmiastowego śniadania pisklaków. Dopóki ich życzenie nie zostało spełnione, nie miałem szans na spokojny sen. Kosy śpiewają pięknie, zwłaszcza wiosną, ale młode które śpiewu dopiero się uczą, o czwartej nad ranem wykorzystywały wszelkie swoje gardłowe możliwości, by wymóc podanie posiłku. Muszę tu zaznaczyć że po 5.30 nawet gruba kotara położona na klatce nie pomagała i maluchy rozpoczynały dopominanie się o swoje przenikliwymi gwizdami.

Myślę, że zagadnienie swoistej mutacji głosowej u piskląt jest niezwykle ciekawe. Na początku wydawały z siebie prosty, piskliwy, opatrzony błagalnym tonem dźwięk "piii piii". Z dnia na dzień można było jednak usłyszeć coraz bogatszy repertuar dźwięków. Zaczynały się krótkie popiskiwania, najbardziej dokuczliwe o świcie :). Gdy były głodne wykorzystywały szczególnie swoje ostre i krótkie gwizdy. Odzywały się też krótkimi frazami - podobnymi do dorosłego zaniepokojonego kosa - z charakterystycznym furkotem. Wszystkie dźwięki były miłe, ale nie o każdej porze… Jak się okazało nie zawsze sypiały w milczeniu. Podczas snu, gęsto poprzytulane do siebie, potrafiły sobie uroczo pogwizdywać,  choć miały pozamykane dzioby.

Zdarzyło mi się kilka razy, że podczas podawania wody pipetą, kropla dostała się pisklakowi gdzieś do dróg oddechowych. Słychać było wówczas delikatne charczenie. Na szczęście trwało to tylko chwilę i nikt na tym nie ucierpiał.

Dzień kosów kończył się wraz zachodzącym słońcem. Wówczas, nawet gdy zapalałem światło w pomieszczeniu, maluchy nie wykazywały zbytniej aktywności. Godzina 22.00 była dla nich czasem snu. W nocy były bardzo spokojne. Odzywały się rzadko, częściej szeleściły skrzydłami na nowo układając się w gnieździe.

Zdaję sobie sprawę, że takie wychowywanie kosów nie jest pełne. Z pewnością brakowało im kontaktu z rodzicami, nawet bardzo prostego, fizycznego. Zauważyłem, że gdy powoli kładłem na nich rękę, uspokajały się i cichnąc ładnie układały w gnieździe. Zasypiały w poczuciu bezpieczeństwa, odnosząc być może wrażenie, że siedzi na nich matka, a ja czułem pod dłonią ciepło tych bezbronnych maluchów.

1 komentarz:

  1. Pięknie opisane, za serce chwyta, jestem pod ogromnym wrażeniem. Opublikowałam ten blog na Facebooku.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń