Dzień dwudziesty siódmy

Od kilku dni kos coraz odważniej zapuszcza się w nowe rewiry. Dziś spotkałem go w pobliskim parku, oddalonym od dotychczasowej siedziby około 300 m. 


 

Pierwszy raz mogłem oglądać go w takim otoczeniu: drzewa iglaste z liściastymi, różnorakie krzewy i chaszcze, urozmaicona ściółka, prawie jak w prawdziwym lesie! To był naprawdę piękny widok.



Wygląda na to, że i sam kos dobrze czuje się w nowym otoczeniu. W końcu ma do dyspozycji setki metrów (bo park nie za duży) ściółki do przebrania. Poruszał się po niej bardzo sprawnie.




Penetrując podłoże podskakiwał, przelatywał i biegał - to chowając się pod liśćmi, to wyskakując na zielony dywan. A zawsze szukał czegoś do jedzenia.

 

W zacienionym parku nie brakuje wilgotnej ziemi, z której ku jego radości wychodzą okazałe dżdżownice, przysmak z pisklęcych dni :)

 

 


W parku rośnie też dostojna morwa. Młody odkrywca nie pogardził bynajmniej jej owocami. W smakowaniu owoców morwy, nawet ich pokaźna objętość nie stanowiła dla niego większego problemu. Wszystko dało się połknąć, choć trwało to chwilę dłużej.


Spłoszony natychmiast uciekał na wyższe drzewa. Zdziczał ten nasz kos, co mnie nawet cieszy, bo w naturze taka cecha staje się ogromną zaletą.



Nie tak łatwo można już do niego podejść. Właściwie tylko na moment dopuścił mnie bardzo blisko siebie. Prawdopodobnie to objadanie się morwami odwróciło jego czujność, albo też rozpoznał znajome pogwizdywanie, które słyszał odkąd jego gniazdo zostało osierocone.



W parku kręci się rodzinka kwiczołów. Najbardziej zwracają na siebie uwagę oczywiście młode ptaki. Robią co mogą, aby w miarę sprawnie wystartować i bezpiecznie wylądować na pobliskiej gałęzi.

Zaobserwowałem, że nasz kos dołączał się do tej gromadki i trzymał się blisko niej.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz