Dzień trzynasty

Drugi dzień w ogrodzie. Kosy wyglądają na bardzo zadowolone. Świadczą o tym przede wszystkim ich pierwsze dłuższe przeloty. 


 

Większa przestrzeń sprzyja ćwiczeniu skrzydeł w powietrznych manewrach. Wygląda to dosyć ciekawie, ale trudno jest to nagrać moim słabym aparatem.


Kosy coraz bardziej przypominają dorosłych: dynamiczne ruchy, podbiegania, ucieczki z krzykiem do kryjówki, przyczajenie w czasie którego głowa z ogonem tworzą linię prostą, nerwowe zadzieranie ogonka z czujną pozycją obserwatora i ciekawość co kryje się pod suchym listkiem w trawie.


 

Pogoda jest przepiękna. Od rana jest bardzo ciepło, a nawet parno. Pomyślałem, że wstawię im pojemnik z wodą, aby uczyły się pić samodzielnie, bez użycia z pipety. Okazało się to bardzo dobrym pomysłem. Przede wszystkim dlatego, że nasze kosy potraktowały wodopój jako swoje kąpielisko!



Z radością i zaskoczeniem obserwowałem jak kosia natura podpowiedziała ptakom czego im potrzeba. Pierwszy pisklak wskoczył do wody z pewną ostrożnością, poskakał w niej trochę i po chwili zaczął pluskać w niej coraz śmielej, jakby chciał zanurzyć się cały. W ten oto sposób kąpielisko zostało zainaugurowane.


Po kąpieli oczywiście cały proces suszenia. Miałem wrażenie, że na początku młody kos nie wiedział co ze sobą zrobić, jakby nie potrafił się dobrze otrząsnąć, tylko skakał tak z "mokrą głową". Gdy jednak nieco pobiegał i dokładnie wysuszył piórka, zaprezentował blask swojego pięknego upierzenia, jakie przypada nosić tylko młodym kosom.


Spośród wielu ogrodowych zakamarków kosy upatrzyły sobie jeden ulubiony, dobrze ukryty zakątek, w którym mogły czuć się bezpiecznie. Biegały po większym terenie, ale pod jednym jałowcem bywały najczęściej.





Obserwacja młodzieży w naturalnych warunkach pozwoliła stwierdzić, że przerzucanie ściółki i wydrapywanie dołków w ziemi to nie tylko zabawa, ani zwykła kosia ciekawość, ale to przede wszystkim szukanie pożywienia. Miałem możliwość zaobserwowania kilku przypadków znalezienia małych robaczków i ich konsumpcji.


Wspomagałem ten proces poprzez podrzucanie im dżdżownic. Gdy sam wciskałem im je do dzioba zjadały chętnie, ale gdy kładłem im je przed nosem, musiały się do tego wijącego i pełzającego dania przekonać. Pierwsze próby były nieudane, a nawet wzbudzały w kosach respekt wobec dżdżownic. Jeden z kosów jednym pazurkiem przycisnął robaka do ziemi, nawet go uchwycił dziobem, ale gdy ten zaczął się wić dynamicznie, młody adept sztuki jedzenia pełzaków porzucił zdobycz i czmychnął czym prędzej na bezpieczną odległość.

 
Jakkolwiek, następne polowania były bardziej udane. Po namierzeniu robaka i dokładnym obejrzeniu, śmiesznie obracając główkę to w prawo to w lewo, kosy potrafiły wciągać nawet długie okazy wypasionych dżdżownic.

 

4 komentarze:

  1. Brawo i wyrazy uznania.
    Szkoda, że filmiki z dnia trzynastego nie są dostępne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Filmiki ruszyły, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyłączam się do wyrazów uznania, hodowałam kiedyś króliczki od małych, ślepych - w czasach bez internetu i bez weterynarza, który mnie wyśmiał - z 5 maluchów 4 się odchowały, tobie się udało wszystkie pisklaczki zachować - gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
  4. Są świetne. Super ,że powstała tak wspaniała historia kosów:-)

    OdpowiedzUsuń