Dzień dzwudziesty trzeci

Kosie bractwo opuściło zacisze dostojnego cisa i przeniosło się do niedaleko położonego jaśminu.

 

Ów romantyczny krzew, przynajmniej dla homo sapiens, rósł sobie w ścisłej zażyłości ze stertą gałęzi, stanowiących podporę dla kilku gospodarczych sprzętów. Jak widać, taki zestaw okazał się doskonałą bazą dla kosów, które nas jeszcze nie opuściły. Myślę o dwóch najmłodszych, bo trzeciego, który pokazał się wczorajszego dnia, dzisiaj nie spotkałem.

 

 


Dzień po trosze deszczowy, co oznacza więcej dżdżownic w trawie. W nowym miejscu kosy zdają się być bardzo ruchliwe. Wszędzie ich pełno. Jeśli nie siedzą schowane w jaśminowej kryjówce, to przeszukują zakamarki poukładanego drewna, obskakują pobliski dość prosty w formie skalniak i penetrują trawniki. Cokolwiek by je nie rozpraszało, zawsze są czujne na ruszający się pokarm :)






Na moją obecność kosy stają się jakby żywsze. Widać, że mnie pamiętają, choć to już nie te same pisklaki, które mieszkały na parapecie w pokoju. Moją uwagę zwraca szczególnie ich popiskiwanie. Gdy obserwowałem je z daleka, nie wydawały właściwie żadnych dźwięków. Zaczynają popiskiwać dopiero gdy mnie dostrzegają. Pewnie chcą w ten sposób zwrócić na siebie moją uwagę, pokazując że wciąż traktują mnie jak kogoś przyjaznego z gniazda. 





Gdy myślałem o ich usamodzielnianiu się, nie miałem wątpliwości, że poradzą sobie ze zdobyciem pokarmu. Widziałem, że śmiało coś ciągle skubały i przerzucały. Najtrudniejsza będzie dla nich jednak konfrontacja z drapieżnikiem, choćby kotem. Obawiam się czy zadziała u nich naturalny zmysł. Widziałem, że w wielu sytuacjach reagowały nerwowo lub po prostu uciekały dalej, ale czy  poradzą sobie ze skradającym się kotem? 



Udało się mi zaobserwować jak jeden z nich złapał pająka o długich o nogach. Jak widać dieta staje się coraz bardziej urozmaicona. Z pająkiem wyszła ciekawa sytuacja. Gdy ów owad został pochwycony przez jednego kosa, ten nie zjadł go na miejscu, ale przeskakując zbliżył się do swojego brata. Brat na widok pająka w dziobie współgniazdownika, zaczął otwierać dziób, popiskiwać i machać jednym skrzydłem domagając się jedzenia. Najwyraźniej myślał, że drugi przyniósł mu coś do jedzenia. Cała scena jest dość zabawna. Ptaki sprawiały wrażenie, jakby się trochę bawiły w rodzica i dziecko. Gdy po chwili kos zjadł swojego pająka, nie dając go bratu, ten na chwilę odskoczył, po czym wracając zagrał rolę rodzica, a mały łowca pająków kosiątko. Czyżby matka natura przez zabawowe przekomarzanie się dwóch młodocianych kosów poruszyła instynkty macierzyńskie?



Kosy miały też swój czas na odpoczynek. Wówczas chowały się w krzaku jaśminu, albo przesiadywały w stercie przyszykowanych na ognisko gałęzi.



































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz