Dzień dziesiąty


Kosy rosną, nabierają wagi "piórkowej", obrastają w pióra i stają się coraz bardziej ciekawe świata. Dziś po raz pierwszy odkąd zostały sierotami, poczuły smak swojego naturalnego świata. Ale po kolei.

 


Większość czasu pisklaki spędzają w klatce, ale podczas karmienia umożliwiam im wyjście na zewnątrz. Wówczas, oprócz jedzenia, zajmują się rozpoznawaniem terenu, który im udostępniłem oraz rzeczy które zapomniałem sprzątnąć. Ich świat to teraz przede wszystkim parapet, na którym stoi ich klatka z gniazdem w środku.



Różnice między starszymi a młodszymi kosami, pewnie zaledwie kilkudniowe, na tym etapie stają się bardzo widoczne. Najmłodsze niechętnie wychodzą z gniazda, zaś ich starsi bracia z radością wykorzystują każdą możliwość wyrwania się z zamknięcia. Odbyły się już nawet pierwsze próby lotów po pomieszczeniu i podskoki z użyciem skrzydeł.




Generalnie ptaki stają się coraz zwinniejsze i coraz bardziej odważne. Każdy napotkany przedmiot sprawdzały dziobem. Los ten nie ominął nawet pluszowego miśka, którego czasem wkładałem im do gniazda, aby je grzał jak kosowa mama. Pluszak był dla nich doskonałym obiektem do skubania i dziobania. Posłużył nawet jako dobry punkt obserwacyjny okolicy.














W tej sytuacji po raz pierwszy zaobserwowałem, że potrafią samodzielnie znajdować pokarm, podejmować go z ziemi i połykać. To dla mnie bardzo ciekawe odkrycie. Zdumiewa  mnie natura, która sama, bez żadnego przykładu rodziców, świetnie podpowiada pisklakom do czego służy dziób i jak należy z niego zrobić użytek!



Na zdjęciach widać, że piórka kosów są zabrudzone białym nalotem. To efekt braku kontroli wydalania odchodów w gnieździe i poza nim. Pisklaki przestały już opróżniać się w postaci woreczków, a ich odchody przybrały normalny, ptasi kształt. Wpływa to oczywiście na owe zabrudzenia. Nie sposób tego uniknąć, mimo, że wyściółkę w gnieździe i w klatce zmieniam nawet cztery razy dziennie, przy czym  obowiązkowo przed snem i po pierwszym śniadaniu.


 


Dziś cała gromada, po kilkunastu dniach, wróciła na kilka godzin do ogrodu. Gdy po południu zrobiło się już cieplej zabrałem klatkę z kosami i otwartą postawiłem w ogrodzie. Ogród zabudowany jest ze wszystkich stron budynkami do wysokości pierwszego pietra, co daje mi gwarancję, że podloty nigdzie nie wylecą, zanim nie nabiorą odpowiednich sił. 


Na zewnątrz zachowują się jakby z większą ostrożnością. Nowe środowisko, większa przestrzeń, niespotykane dotąd przedmioty... Wszystko to sprawiło, że włączył im się instynkt czujności. Ich ostrożność objawiała się przede wszystkim tym, że starsze nie oddalały się zbytnio od klatki, a najmłodsze w ogóle z niej nie wychodziły. 

Mam wrażenie, że się wyciszyły. To bardzo ważne, że mogą powoli wchodzić w swój prawdziwy, piękny, ale zarazem i bardzo niebezpieczny świat. Upewniłem się, że w okolicy nie kręci się żaden kot. Kawki zdawały się nie interesować tym miejscem, chociaż one swym natręctwem stanowiły chyba największe zagrożenie. Małe, schowane pod krzakiem, w ten oto sposób, po raz pierwszy od stania się sierotami, wróciły na łono natury.

Dziś zabrałem je jeszcze na noc do domu, bo temperatura jest dosyć niska, ale jutro już na stałe przeprowadzą się pod chmurkę.


1 komentarz:

  1. nad wyraz interesujące doświadczenie, podziwiam

    OdpowiedzUsuń